Łukasz Madej: Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad poinformowała, że nie wstrzymuje i nie zamyka budów, zamierza też ogłaszać nowe przetargi i podpisywać kolejne umowy, bo to w obecnej sytuacji kluczowe dla całej polskiej gospodarki.

Barbara Dzieciuchowicz: Rzeczą najgorszą, katastrofalną byłoby zamykanie czy zawieszanie inwestycji, drogownictwo to przecież około 20% szeroko pojętego budownictwa, które, jak ktoś kiedyś powiedział, jest kołem zamachowym całej gospodarki. Wszystko zależy od danej inwestycji, ale w zasadzie każdy generalny wykonawca ma jakiegoś podwykonawcę czy podwykonawców, do tego dostawców, usługodawców, współpracuje z projektantami, korzysta ze specjalistów z naprawdę wielu branż. We wszystkich dokumentach, rozporządzeniach ministra zdrowia wyraźnie jest napisane, i premier też o tym mówi, że nikt gospodarki nie zamierza zamykać. Musimy pracować, oczywiście w określonych warunkach, przy odpowiednich rygorach sanitarnych. Budownictwo kubaturowe, przemysłowe to też duże obszary, przy czym budowa infrastruktury drogowej i kolejowej, a także jej utrzymanie, to w pewnym sensie krwiobieg całego życia gospodarczego, element strategii bezpieczeństwa państwa. Nie chcę, żeby zabrzmiało to zbyt górnolotnie, ale nie może być sytuacji, by w tym sektorze nic się nie działo, że nagle przestanie się utrzymywać drogi. W takim przypadku trzeba byłoby je pozamykać, bo przecież one muszą być bezpieczne, przejezdne. Tu nie można przestać pracować i działać.


Ł.M.: Na tym jednak w zasadzie kończy się Państwa wspólne stanowisko ze stroną rządową. Widać to po rozwiązaniach zawartych w tzw. tarczy antykryzysowej. 

B.D.: Przeważająca część naszych postulatów nie została w niej uwzględniona: dotyczyły większej ochrony przedsiębiorstw, a nie tylko mikrofirm, jednoosobowych działalności i osób na umowach cywilnoprawnych. Oczywiście, tym ludziom trzeba pomagać, ale może się okazać, że za te trzy miesiące nie będą mieli komu wystawić rachunku. Nie należy zapominać o tych, którzy tworzą miejsca pracy, a w zasadzie zadbano tylko o samozatrudnionych i mikroprzedsiębiorców, czyli firmy do dziewięciu pracowników, których, jeśli chodzi o budowę dróg, praktycznie nie ma w ogóle. Natomiast dla wszystkich pozostałych, i tych małych do 50 pracowników, i średnich do 250, czy też dużych, nie przewidziano specjalnych rozwiązań. A przecież to dzięki nim wspomniane osoby mają pracę. To tarcza niepełna, program, który tak naprawdę nie ratuje miejsc pracy.

Ł.M.: Brak których zapisów może okazać się szczególnie bolesny dla firm z sektora drogowego?

B.D.: Postulowaliśmy o zwolnienie ze składek do ZUS wszystkich przedsiębiorców, ale to rozwiązanie wprowadzono tylko dla mikrofirm i jednoosobowych działalności. Nie zapisano też, o co zabiegaliśmy, możliwości uwolnienia środków z rachunków związanych z mechanizmem podzielonej płatności; chcieliśmy, żeby z tych pieniędzy można było płacić na przykład pensje: takie rozwiązanie nic by przecież państwa nie kosztowało, to wewnętrzne konta firm. Poza tym na tę chwilę trudno też powiedzieć, jak będą funkcjonować przepisy dotyczące zaangażowania Banku Gospodarstwa Krajowego w pomoc dla przedsiębiorców. Do tego dochodzą zmiany w ustawie Prawo zamówień publicznych, ale również to jest tak świeżą sprawą, że na dobrą sprawę nie wiadomo jeszcze, jak będą się zamawiający zachowywać. Trudno oceniać, jeśli coś nie zafunkcjonowało jeszcze w praktyce.

Ł.M.: Tego samego rodzaju kłopoty mogą spotkać wszystkie firmy, czy można to w jakiś sposób podzielić?

B.D.: Ciężko powiedzieć jednoznacznie, choć oczywiście dużym firmom łatwiej będzie się utrzymać, pod względem finansowym są silniejsze od tych, które zatrudniają 50 czy 150 osób. Problem jest taki, że w Polsce firmy małe i średnie nie mają wystarczającego kapitału, żeby przetrwać trudne czasy. Dla nich już miesiąc niepracowania oznacza bardzo poważne kłopoty. Niektórych może to po prostu doprowadzić do bankructwa. Nasz rynek jest ciągle stosunkowo młody, takie firmy nie mają zapasów finansowych, nie wzmocniły się pod tym względem. Zresztą, branża drogowa jest branżą niskomarżową, pracującą najczęściej na 2-3 procentowych marżach.

Ł.M.: Państwa Izba regularnie bierze udział w posiedzeniach sejmowych komisji. Przy okazji opracowywania tarczy antykryzysowej też tak było?

B.D.: Nie, kierowaliśmy tylko postulaty, wysyłaliśmy pisma. Ten projekt praktycznie wcale nie był konsultowany społecznie. Tempo było takie, że w zasadzie codziennie coś innego się w nim pojawiało, a gotowy był dwa dni przed głosowaniem.

Ł.M.: Rzecznik rządu zapowiedział, że wraz z rozwojem sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się wirusa, tarcza będzie mogła być modyfikowana.

B.D.: Decyzja jest po stronie rządu, ale myślę, że obecny jej kształt wynika z braku pieniędzy, bo wcale dużych środków na nią nie przeznacza. Rząd po prostu nie ma pieniędzy, żeby pomóc przedsiębiorcom w ochronie miejsc pracy. Inny kłopot jest taki, że nie wiadomo, ile obecna sytuacja potrwa, i nie tylko w Polsce, ale też w Europie, a przecież nasza gospodarka z europejską jest bardzo powiązana. Przed nami bardzo ciężki czas.

Przeczytaj także: Kłopot polega na braku fizycznej możliwości pracy