Zamknięcie procesu sprzedaży 51% akcji Enei bez rozstrzygnięcia, o czym poinformował 1 kwietnia resort skarbu, nadal dziwi ekspertów. Wielu z nich zastanawia się, dlaczego największa prywatyzacja ostatnich lat tak się skończyła.

Najbardziej rozczarowany decyzją resortu jest Jak Kulczyk, który mocno zabiegał o zakup spółki energetycznej. Spółka Kulczyk Investments podkreśla, że wszystkie warunki stawiane przez resort skarbu zostały spełnione.
"Puls Biznesu" powołuje się na osobę zbliżoną do transakcji i informuje, że Minister Skarbu Państwa Aleksander Grad obawiał się, że "Jan Kulczyk wystąpi w prywatyzacji Enei tylko w roli pośrednika i wkrótce spółka trafi w ręce innego podmiotu, niekoniecznie takiego, który rząd chętnie widziałby w polskiej energetyce".

Według informatora dziennika, ministra niepokoiła długa lista spółek, które zgodnie z ofertą złożoną przez firmę Kulczyka miały wziąć udział w transakcji. Bezpośrednim kupującym miała być spółka Elektron, jednak między nią a firmami Kulczyka pojawiało się m.in. kilka pośrednich ogniw zarejestrowanych w Luksemburgu, fundusz Penta, konsorcjum banków zorganizowane przez Goldman Sachs, HVB Capital Partners oraz, nieoficjalnie, Libyan Investment Authority. Choć w ostatecznej wersji nie było już libijskiego funduszu, podobno minister nie miał pewności, czy faktycznie Libijczycy nie wezmą udziału w finansowaniu przedsięwzięcia. Kulczyk Investments wiele razy zaprzeczał, aby w ofercie zakupu Enei był zaangażowany kapitał libijski.

Zdaniem bankowców minister niepotrzebnie się przestraszył listy spółek wymienionych w ofercie. Tłumaczą, że "skomplikowana i wielopoziomowa struktura jest charakterystyczna dla transakcji o dużej skali, w których uczestniczy wiele instytucji finansujących. Tworzy się ją po to, żeby każdy z uczestników mógł uzyskać odpowiednie zabezpieczenie swojego wkładu lub kredytu. Nie ma w tym nic niepokojącego, to rynkowy standard".

Kulczyk Investments zapewnia, że aby potwierdzić wiarygodność swojej oferty dostarczył resortowi wszystkie niezbędne dokumenty. Jednak informator Pulsu Biznesu twierdzi, że nie wystarczyły one, by upewnić skarb co do tego, komu tak naprawdę sprzedaje Eneę.

Kolejnym trudnym elementem była wizja ponownego wprowadzenia spółki na giełdę, co miało nastąpić w ciągu 5 lat. Wówczas w grę wchodziło obniżenie udziału Kulczyka w kapitale, który mógłby przestać być większościowym udziałowcem, a tego minister nie chciał zaakceptować.
"Zgodnie z wymogami resortu skarbu zapewniliśmy, że pozostaniemy inwestorem strategicznym z kontrolą nad spółką. Taki był wymóg stawiany przez resort i deklarowaliśmy jego spełnienie" - zapewnia szef Kulczyk Investments.

Resort skarbu obawiał się jednak, że Enea może w niekontrolowany sposób zmienić właściciela. Zdaniem ekspertów, problem sprowadzał się do zaufania ministra wobec Kulczyka, którego szef resortu skarbu najwyraźniej nie miał.