W sierpniu 2006 z tym tak bardzo poszukiwanym towarem, jakim są zielone certyfikaty, wyszła tyska oczyszczalnia ścieków, która w ciągu 14 miesięcy zarobiła na tym 662 tys. zł, a prawie drugie tyle zaoszczędziła, bo w tym czasie nie musiała kupować prądu dla siebie. Wszystko to dzięki poddawaniu procesowi spalania biogazu, który daje energię elektryczną i energię cieplną. Jak wyjaśnia Zbigniew Gieleciak, prezes Regionalnego Centrum Gospodarki Wodno-Ściekowej w Tychach, wystarczyło zainwestować w agregat prądotwórczy, który kosztował milion złotych, z czego 713 tys. zł otrzymano z ekofunduszu. Już po roku czasu inwestycja jest spłacona i zaczynają się czyste zyski. Według Zbigniew Gieleciaka, każda oczyszczalnia może być producentem zielonej energii. Zamiast pozbywać się biogazu, który jest produktem ubocznym oczyszczania ścieków, można zainwestować w agregat i produkować czystą energię.

Tyska oczyszczalnia zamierza podwoić produkcję biogazu. W tej chwili produkuje 170 metrów sześciennych na godzinę w komorach fermentacyjnych o pojemności 4.400 metrów sześciennych, a za półtora roku będą to komory o pojemności 11 tys. metrów sześciennych.

W tym przypadku rodzi się pytanie dlaczego inne oczyszczalnie tego nie robią?
Zagospodarowywanie biogazu opłacalne jest dopiero przy minimum 10 tys. metrów sześciennych ścieków na dobę. Jak wyjaśnia Tadeusz Kowalik, prezes Bieruńskiego Przedsiębiorstwa Inżynierii Komunalnej, to nie są inwestycje dla małych oczyszczalni.