Polska, wspierana m.in. przez Wielką Brytanię, zabiegała, by także wielkie zakłady przemysłowe, głównie ważne dla Polski elektrownie węglowe, musiały respektować surowe limity emisji dopiero od 2023 r. Jednak kraje będące eksporterami nowoczesnych ekologicznych technologii, tj. Francja, Niemcy, Austria, Dania i Holandia nie wyrażały zgody na jakiekolwiek ulgowe traktowanie. Zgodnie z ustalonym kompromisem limity mają obowiązywać nowo powstałe zakłady od 2016 r., a okres przejściowy do 2020 r. dotyczy instalacji obecnie istniejących. Ponadto złagodzono obowiązek korzystania z przyjaznych środowisku, ale kosztownych technologii.

Istnieje jednak obawa, że przepisy zostaną na powrót zaostrzone, kiedy dyrektywa wróci jesienią do drugiego czytania w Parlamencie Europejskim. Nowa dyrektywa ma zastąpić obecną ( z 1996 r.) o zintegrowanym zapobieganiu i ograniczaniu zanieczyszczeń, zwaną dyrektywą IPPC, oraz sześć innych sektorowych dyrektyw. Dyrektywa wprowadza nowe kryteria środowiskowe i system skuteczniejszych kontroli, rozciąga system licencji, limitów i inspekcji na przedsiębiorstwa dotychczas nieobjęte unijną legislacją czy przemysł drzewny.

Głównym argumentem używanym przez zwolenników złagodzenia dyrektywy jest koszt modernizacji zakładów. Jednakże według danych szacunkowych KE wdrożenie nowych propozycji jest równoznaczne z dużymi oszczędnościami, np. mniejszymi wydatkami na opiekę zdrowotną. Pełne respektowanie przepisów przez tzw. duże źródła spalania (czyli wszystkie elektrownie, które produkują energię o mocy ponad 50 MW) ma przynieść rocznie od 7 do 28 mld EUR oszczędności (PAP).