Budowa podmorskiej części gazociągu Nord Stream, który ma pompować rosyjski gaz do Niemiec, omijając przez Bałtyk Polskę i nadbałtyckie państwa UE, będzie kosztować 7,4 mld euro - poinformowało konsorcjum Gazpromu i niemieckich koncernów zainteresowanych inwestycją.

Oznacza to, że budowa rury jeszcze się nie zaczęła, ale jej koszty są już prawie dwa razy wyższe niż we wrześniu 2005 r., kiedy koncerny pod okiem prezydenta Rosji Władimira Putina oraz ówczesnego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera podpisywały w Berlinie umowę o gazociągu. - To będzie jedna z największych prywatnych inwestycji w infrastrukturę Europy - podkreśla Nord Stream.

W Warszawie galopujące koszty rury przez Bałtyk budzą zdumienie, bo dodatkowy gaz z Rosji do Europy Zachodniej można przetransportować zapowiedzianą już 15 lat temu drugą nitką gazociągu jamalskiego przez Polskę. - Musimy się dowiedzieć, dlaczego Rosjanom zależy na przedsięwzięciu bałtyckim, trzykrotnie droższym niż rurociąg przez Polskę - mówił premier Donald Tusk w styczniu, kiedy koszty Nord Stream szacowano jeszcze na 6 mld euro.

Skąd Gazprom i jego partnerzy wezmą pieniądze na inwestycję? Z własnej kieszeni wyłożą 30 proc., a resztę chcą pożyczyć. Tajemnicą poliszynela jest, że Nord Stream kuszą kredyty z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, głównej instytucji finansowej UE. Kredyty EBI są przyznawane na atrakcyjnych warunkach finansowych, a ponadto stanowią rodzaj potwierdzenia, że inwestycja ma znaczenie dla całej Unii.