Podczas wizyty premiera Holandii, Jana Petera Balkenende w Moskwie, Rosja nadała rozgłos umowie z Gazpromem holenderskiej firmy Gasunie, która kupi 9% udziałów w konsorcjum, powołanym do budowy gazociągu łączącego przez Bałtyk, Rosję z Niemcami. Umowa ma dla Rosjan propagandowe znaczenie, bo będzie wykorzystywana do łamania oporu państw nadbałtyckich wobec gazociągu. Reuters donosi jednak, że dużo większy interes omawiano w kuluarach. Putin spóźnił się na spotkanie z przedstawicielami rosyjskiego i holenderskiego biznesu, bo aż 2 godziny konferował w cztery oczy z Jeroenem van der Veerem, szefem koncernu Shell.

Brytyjsko-holenderski potentat naftowy zaproponował Moskwie współpracę przy eksploatacji gigantycznych złóż gazu na Półwyspie Jamalskim. Chodzi o inwestycje kluczowe dla przyszłości Gazpromu, który jedną trzecią rezerw gazu ma właśnie na Jamale. Z tamtejszych pól, Rosja chce czerpać do 250 mld m sześc. gazu rocznie - prawie połowę obecnego wydobycia Gazpromu.

Oferta Shella wygląda zaskakująco, bo pod koniec zeszłego roku koncern musiał odstąpić Gazpromowi kontrolę nad gigantycznymi złożami gazu na Sachalinie. Moskwa zablokowała ich eksploatację pod pretekstem naruszeń przepisów ekologicznych. W gruncie rzeczy chodziło o odzyskanie kontroli nad złożami, do których pełne prawa zagraniczni inwestorzy dostali podczas kadencji Borysa Jelcyna. I chociaż za Putina Rosja nie chce się dzielić złożami, to wciąż potrzebuje przecież nowoczesnych technologii z Zachodu.