Jak podaje Dziennik Gazeta Prawna, posługując się przykładek 60-litrowego baku samochodowego, jego napełnienie najpopularniejszą benzyną kosztuje średnio 300 zł. Jeśli tankowanie odbywa się na jednej ze stacji należącej do wielkiego koncernu paliwowego, aż 160 zł z tej kwoty trafia do portfela państwa, około 100 zł do portfela firmy, która przetworzyła ropę na benzynę, a pozostałe - niewiele ponad 40 zł, jest zyskiem stacji benzynowej. W przypadku stacji, która nie należy do gigantów paliwowych, zysk jest o połowę mniejszy.

Dziennik dotarł też do informacji, z których wynika, że o ile oficjalne ceny sprzedaży hurtowej paliw wskazywałyby, że marża jest niższa, w rzeczywistości jednak paliwo na stacje wielkich koncernów dostarczane jest po niższej cenie, niż oficjalnie. Stąd też zysk ze sprzedaży paliw w dystrybutorach na stacjach jest zdecydowanie wyższy.

Małe stacje, które odbierają od dostawcy znikome ilości paliwa w porównaniu z największymi, nie mają też szans na negocjowanie dobrych rabatów, dlatego też właściciele małych stacji postanowili się łączyć, bo tylko w takim rozwiązaniu widzą szansę na przetrwanie. Proces łącznia się stacji postępuje coraz bardziej w okresie ostatnich 3 lat. O ile w 2008 r. stacje niezrzeszone stanowiły 48% udziału w rynku detalicznym, to teraz jest to 40%. Analitycy przewidują, że postęp w tym względzie będzie coraz bardziej widoczny. Szacuje się, że o ile w grudniu 2010 r. blisko 570 stacji funkcjonowało w sieciach złożonych z co najmniej kilkunastu stacji, to pod koniec tego roku liczba ta może się podwoić.

Na konieczność włączania się małych stacji do sieci wpływa też  przyzwyczajenie klienta do danej marki. Coraz więcej kierowców tankuje wyłącznie na stacjach danego koncernu, co związane jest nie tylko z nawykiem i rosnącym zaufaniem, ale też oferowanymi bonusami i programami lojalnościowymi.