Tego, co się dzieje z naszą rzeczywistością, nie przewidzieli żadni fizjolodzy ani filozofowie, ani politycy. Nawet ja tego nie przewidziałem. Wszystkie nasze plany, kalkulacje, prognozy legły w gruzach. Mało tego. Nie jesteśmy w stanie zaplanować czegokolwiek z wyprzedzeniem większym niż jeden dzień. A czasem nawet ten jeden dzień to już otchłań nieprzewidywalności. A trzeba żyć. Mamy rodziny. Dzieci, wnuki, rodziców. Ja jestem w takim wieku, że zstępni (termin prawniczy, czyli ci, którzy są młodsi ode mnie – dzieci i wnuki) dają już sobie radę. Gorzej w górę. Moja matka niedługo skończy 90 lat. Żeby dbać o nią, paradoksalnie, nie mogę się z nią spotykać. Moje kontakty z innymi ludźmi, potencjalnymi nosicielami wirusa, mogą być dla niej zabójcze. Dla mnie zresztą też. Kurczę, zapomniałem o sobie. Toż ja jestem w grupie absolutnie najwyższego ryzyka. Moje dolegliwości „współtowarzyszące” to dupochron dla każdego lekarza ostatniego kontaktu. Ja w zasadzie, już nawet w sprzyjających okolicznościach, nie powinienem żyć. A teraz? Jeśli zejdę (to taki ładny medyczny substytut nazwy śmierci), to nikogo nie powinno to obciążyć. Ale zostało we mnie jeszcze tyle siły i złości, że chętnie pokąsam tych, którzy nie pomagają nam w naszej walce o życie. Tak, tak. Tu chodzi o życie.

Sprawa jest tak poważna, że powinniśmy porzucić wszystkie nieistotne sprawy i skupić się na tym, jak przetrwać i zapewnić przetrwanie naszym rodzinom. Nie możemy zapomnieć o ciążących na nas zobowiązaniach w stosunku do naszych pracowników, dla których często praca w naszych firmach jest jedynym źródłem utrzymania ich rodzin.

Kto więc teraz jest ważniejszy? Moja 90-letnia matka czy niespełna roczny synek mojego pracownika. Czy mój miesięczny wnuk? Od tego, jak będę postępował, może zależeć życie każdego z nich. Pójdę do roboty, to narażę matkę i wnuczka. Nie pójdę, to firma padnie i narażę dzieci pracowników. Może przesadzam, ale takie myśli cały czas kłębią się pod czaszką. Walczymy o to, aby móc w miarę bezpieczny sposób pracować. Organizujemy życie firmy tak, aby ograniczyć kontakty z obcymi ludźmi, kurierami, listonoszami, pracownikami poddostawców. Brakuje środków ochrony osobistej, rękawiczek, masek, płynów do dezynfekcji. I tu zaczyna „tłuc mnie cholera”.

W czołowej gospodarce Europy, czy wręcz Świata, nie jesteśmy w stanie wyprodukować masek ochronnych i rękawiczek jednorazowych czy płynów do dezynfekcji? Owszem, jesteśmy. W spontaniczny sposób rusza mniej lub bardziej chałupnicza produkcja. A przecież wystarczyłoby, żeby decydenci ogłosili przetargi dla firm krajowych, dali impuls do tworzenia grup producenckich, a wciągu paru tygodni bylibyśmy w stanie zalać Europę maseczkami i rękawiczkami „made in Poland”, W sieci pełno jest oprogramowania open source pozwalającego na uruchomienie produkcji masek, przyłbic czy wręcz respiratorów.

Dlaczego w kraju, który ma organiczne zdolności i potężne, acz rozproszone moce do produkcji alkoholu etylowego, brakuje spirytusu do płynów dezynfekcyjnych??? To są pytania, które powodują, że zamiast spać, siedzę przy kompie i tłukę palcami w klawiaturę.

Jutro powinienem, zgodnie z zaleceniami mojego kardiologa, odbyć kilkugodzinny spacer po lesie albo długą wycieczkę rowerową. Nie będę mógł tego zrobić, bo są ludzie, którym wydaje się, że są mądrzejsi niż mój kardiolog i ja sam. I że lepiej będzie dla mnie i mojego otoczenia, jeśli pozostanę w domu. Ci ludzie sami nie stosują się do tych ograniczeń, ale to już jest zupełnie inna bajka. Damy radę.

Ludzie mojego pokolenia mają za sobą doświadczenia stanu wojennego i ciężkich czasów realnego socjalizmu. Potrafimy poradzić sobie z izolacją, kolejkami do sklepów, brakami w zaopatrzeniu. Najgorsze dla nas jest to, że odnosimy wrażenie, że tak, jak wtedy, 40 lat temu, władza naszego kraju nie jest z nami, a przeciw nam. Ale może to tylko takie moje wrażenie. Może następnego dnia, kiedy włączę telewizor, dowiem się, że zwyciężamy pandemię, że w nadmiarze mamy masek, rękawic, płynów, że szpitale pełne wypoczętego personelu czekają na ewentualnych pacjentów, których z dnia na dzień jest coraz mniej. Pewnie i tak właśnie będzie, ale, niestety tylko na kilku kanałach telewizyjnych. To przykre, ale rzeczywistość będzie podobna do dzisiejszej.

Ale i tak damy radę. Trzymajmy się razem, ale w rozsądnej odległości. Myjmy i dezynfekujmy ręce, nośmy maski i rękawiczki ochronne. Róbmy swoje, ale bądźmy czujni. Licho (wirus) nie śpi i jest niesamowicie groźne. To, co nas czeka, prawdopodobnie przejdzie nasze najśmielsze oczekiwania. Ale, cokolwiek się nie wydarzy, to panująca już niepodzielnie wiosna sprawi, że prawie wszystko będzie pięło się w stronę słońca. Oczywiście, zielonym do góry.

Przeczytaj inne felietony -> TUTAJ