Uczestnikami wyprawy byli ludzie, którzy realizują ISPA\'owski kontrakt na renowację kanałów w Szczecinie, w firmach należących do konsorcjum PFEIFFER-UPONOR (plus jeden zaprzyjaźniony Redaktor z Warszawy).
Cumy zostały oddane na nabrzeżu w Świnoujściu w piątek o godzinie 13.00. Wzięliśmy kurs na niemiecką wyspę Rugia. Pierwszym celem była prześliczna, nowoczesna marina Kroeslin, gdzie dobiliśmy po 23.00. Przez kilka ostatnich godzin tego dnia padał jedyny podczas tego rejsu deszcz, ale jak stwierdził jeden z podoficerów wachtowych Stanisław: "Deszcz? Jaki deszcz?! Taki deszcz to jest rosa dla matrosa!", i dzielnie sterował między zielono i czerwono świecącymi bojami.
Następnego dnia na silniku przepłynęliśmy do Pennemuende, gdzie mogliśmy zwiedzić okręt podwodny (radziecki) oraz Muzeum Rakiet. Swoją drogą Niemcy muszą się nieźle nagimnastykować intelektualnie, by pokazać chwałę swojego oręża w sposób nienaruszający wciąż u nich obowiązujących ustaw denazyfikacyjnych. Po południu obrano kurs na maleńką wysepkę Rodne, a dalej do Sassnitz. Na Rugii spędziliśmy drugą noc, a w niedzielę kapitan wyliczył powrotny kurs 150 na Świnoujście. Do macierzystego portu dopłynęliśmy... jednym halsem, prawie 30 mil bez zwrotu! Do kei dobiliśmy szczęśliwie około 21.30.
Czy to dzięki pogodzie, czy dzięki zgranemu zespołowi - nastroje na pokładzie były wspaniałe. Mimo że nie wszyscy znieśli rejs bez choroby morskiej. Ale jak mawiają wilki morskie: nie choruje tylko ten, kto ma... chory błędnik. Przeżyć w sumie co niemiara - poza dwoma kapitanami nikt przecież wcześniej nie żeglował po Bałtyku! Szczególnie mocne wrażenie robiło na nas nocne pływanie w świetle Księżyca.
I tak oto dzięki kontraktowi w Szczecinie narodziła się nowa świecka tradycja. Następny rejs już w przyszłym roku. Tyle tylko, że ze względu na wzrastającą liczbę przyjaciół firmy INFRA skromny jacht trzeba będzie zamienić na wielomasztowy rejowiec!