Łukasz Madej: Podobno gorącym zwolennikiem energetyki jądrowej stał się Pan spędzając czas w Górach Izerskich.

Dr inż. Andrzej Strupczewski, prof. nadzw. NCBJ: W latach 1950-1980 spędzałem co roku wakacje z plecakiem w górach. Przeszedłem przez wszystkie pasma górskie w Polsce, zdobywając złotą Górską Odznakę Turystyczną GOT. Góry i lasy w górach były wspaniałe, ale gdy poszedłem na południowy zachód od Jeleniej Góry w Góry Izerskie, byłem zaszokowany, widząc umierające drzewa, zaatakowane przez nadmierne stężenia dwutlenku siarki.

Ł.M.: Co było tego przyczyną?

A.S.: Emitowany z elektrowni węglowych, leżących w „Czarnym Trójkącie” między Polską, Czechami i Niemcami, dwutlenek siarki wnikał z powietrza do gleby, powodując powstawanie kwasu siarkowego, zakwaszanie i ubożenie gleby. W powietrzu słabe kwasy oddziaływały parząco na liście oraz igły drzew i krzewów. Stężenia SO2 większe niż 20 mikrogram/m3 mogą powodować uszkodzenia 1. stopnia lasów świerkowych, tymczasem stężenia te dochodziły do 100 mikrogramów/m3 i więcej. Na osłabione drzewa działały szkodniki wtórne, jak drukarz kornik i inne, powodując wymieranie drzew. A po zejściu z gór byłem w Wałbrzychu. Opady pyłów w 1978 r. wynosiły tam 1300 ton/km2, utrata promieniowania słonecznego osiągała 40%, a średni czas życia był krótszy o pięć lat w stosunku do średniej krajowej. Potwierdzały to i badania Polskiej Akademii Nauk, i… nagrobki na cmentarzu. Od tej pory stałem się zdecydowanym zwolennikiem energetyki jądrowej – zapewniającej czyste powietrze, czystą wodę i glebę.

Ł.M.: W ilu krajach z ramienia Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) a potem Komisji Europejskiej sprawdzał Pan bezpieczeństwo jądrowe reaktorów?

A.S.: W MAEA pracowałem jako wiodący ekspert ds. bezpieczeństwa reaktorów. Pod moim kierunkiem zespół ekspertów międzynarodowych przygotował obszerny raport na temat problemów bezpieczeństwa reaktorów WWER i przeanalizował działania potrzebne dla ich rozwiązania. Gdy potem przyjeżdżałem do elektrowni w Rosji, gospodarze pokazywali mi ten raport i mówili, że kierują się nim przy modyfikowaniu swoich elektrowni. Podobnie witali mnie kierownicy elektrowni jądrowych w Słowacji, w Czechach, na Węgrzech, w Bułgarii, na Ukrainie i w Armenii. W sumie byłem na misjach reaktorowych w ośmiu krajach Europy (Rosja, Ukraina, Bułgaria, Węgry, Słowacja, Czechy, Finlandia, Francja), sześciu krajach Azji (Armenia, Chiny, Iran, Irak, Syria, Abu Dhabi), trzech krajach Afryki (Egipt, Sudan, Maroko) - zwykle kilkakrotnie. Ponadto wykonywałem też analizy dla Wielkiej Brytanii, Belgii i USA.

Ł.M.: Może Pan opowiedzieć o wyjeździe do elektrowni jądrowej Loviisa w Finlandii?

A.S.: To było przed 50 laty. Na wyjazd zabrałem znanego przeciwnika energetyki jądrowej, prof. Bojarskiego, panią Krystynę Forowicz z Życia Warszawy, dr. Witolda Niedzickiego, prowadzącego programy o fizyce w TVP oraz dr. Stanisława Latka, specjalistę od komunikacji społecznej w Państwowej Agencji Atomistyki. Miałem nadzieję, że zapoznanie się z doskonałą elektrownią, w której pracowały dwa reaktory WWER 440, takie, jakie budowaliśmy wtedy w Żarnowcu, rozproszy obawy przeciwników, szczególnie prof. Bojarskiego.

Ł.M.: I udało się?

A.S.: W elektrowni przyjęto nas z otwartymi rękami, dyrektor elektrowni dr Jussi Helske pozwolił mi prowadzić naszą grupę i robić zdjęcia we wszystkich zakamarkach elektrowni. Wtedy to dr Niedzicki zrobił film, który przez pewien czas był sensacją w telewizji. Otóż szukałem sposobu, by przekonać widzów, że woda wypływająca z elektrowni jądrowej NIE jest radioaktywna. Dla fizyka lub inżyniera energetyka było to jasne, bo woda z morza dopływa do skraplacza turbiny pod ciśnieniem atmosferycznym, a w skraplaczu odbiera ciepło od pary, która skrapla się i której ciśnienie spada do setnych części atmosfery. Choćby ta para zawierała w sobie cząstki radioaktywne – a zwykle tak nie jest – i choćby w rurkach skraplacza były nieszczelności, to przecieki następowałyby tylko OD wody morskiej do wnętrza rurek, a nigdy w przeciwną stronę. Tak, to wiedziałem. Ale jak to pokazać? Woda z elektrowni Loviisa wypływała nieco nad poziomem morza, burzliwym strumieniem pieniącym się wśród przybrzeżnych skał i głazów. Nie można tam było dojść z kamerą i statywem, ale dr Niedzicki ustawił kamerę jak najbliżej się dało, a ja zaczerpnąłem wodę odpływową do szklanki i – filmowany w sposób ciągły, by nikt nie podejrzewał, że wodę wymieniłem – podszedłem do kamery i wypiłem wodę do dna. O ile wiem, jestem jedynym człowiekiem, który pił wodę wypływającą z elektrowni. Dla sceptyków dodam, że mam już 80 lat i cieszę się świetnym zdrowiem, a moje dzieci i wnuki są znakomite w sportach i mają wybitne miejsca oraz uznanie w swoich zawodach. Przy okazji wizyty w Loviisie dowiedziałem się też, jakie są powody zwalczania energetyki jądrowej.

Ł.M.: To znaczy?

A.S.: Wprawdzie mieszkańcy Loviisy na ogół popierali jądrówkę, ale udało nam się znaleźć jednego z nauczycieli miejscowej szkoły średniej, który oświadczył, że jest przeciw.
Czemu - spytałem przed kamerą telewizji, - czy elektrownia jądrowa powoduje zachorowania mieszkańców lub obsługi? - Ach nie. To bardzo czysta elektrownia, ludzie są zdrowi - odpowiedział nauczyciel.
A może boi się Pan awarii? - zapytałem znowu. Nie. Te reaktory są bezpieczne, nic nam nie grozi - padła kolejna odpowiedź.
Hm – zawahałem się – więc może źle tam płacą, wyzyskują pracowników? - Nie - kolejny raz zaprzeczył nauczyciel.
Więc czemu jest Pan przeciw? - zapytałem zdumiony.

Ł.M.: I co Pan usłyszał?

A.S.: Bo tam z uranu powstaje pluton, a PLUTON JEST ZŁY (evil)! Bóg nie stworzył plutonu, tylko człowiek go produkuje! Próbowałem nauczyciela przekonać, że pluton istniał na Ziemi, gdy jeszcze człowieka nie było – np. podczas pracy naturalnych reaktorów w Gabonie przed 2 miliardami lat. Ale na próżno, nauczyciel pozostał przy swej opinii. Nie przeszkadzało mu nawet to, że Finlandia kupowała energię elektryczną z Estonii, gdzie pracowały elektrownie węglowe bez filtrów, emitujące zanieczyszczenia takie jak SO2, NOx, pyły i benzo-a-piren, powodujące setki zgonów na raka. My, Finowie, oświadczył, płacimy, a redukcja emisji jest sprawą Estonii – nie naszą. Po tym wywiadzie próbowałem dowiedzieć się, czemu nasz rozmówca miał tak nietypową postawę wobec elektrowni jądrowej. I dowiedziałem się! Otóż w Finlandii mieszkają Finowie i Szwedzi, a Szwedów jest na tyle dużo, że np. wszystkie nazwy ulic są w dwóch językach, Szwedzi wydają własne czasopisma, zasiadają we władzach samorządowych i państwowych itd. W mieście Loviisa przed budową elektrowni Szwedzi byli w większości, wybierali Szweda na burmistrza, mieli Szwedów jako dyrektorów szpitali i szkół. Do zbudowania elektrowni potrzeba było robotników, więc napłynęło do miasta wielu nowych ludzi – w większości Finów. Szwedzi stracili kierownicze miejsca we władzach miejskich oraz szkołach – i wcale nie cieszyli się z tej zmiany, ani nie polubili elektrowni, przez którą utracili swe przywileje. Pytanie za sto punktów: Jakiej narodowości był nasz nauczyciel? Tak, zgadliście Państwo, był Szwedem. Wtedy przekonałem się, że argumenty rzeczowe czy logiczne rozumowanie nie może przekonać człowieka, którego interesy każą mu odpowiadać NIE.

Jutro druga część rozmowy - o tym, czy w Polsce powinna powstać pierwsza elektrownia atomowa i czy w naszym kraju mógłby "powtórzyć się Czarnobyl".

Czytaj również: Elektrownia jądrowa to rozsądny wybór [wywiad]