„Wiedomosti” podały, że rosyjski koncern nie sprecyzował, która granica (z Bułgarią czy z Grecją) będzie punktem końcowym lądowego odcinka Turkish Stream. Potwierdzono jednak, że budowa tej nitki nie wymaga dodatkowych zezwoleń żadnego z narodowych regulatorów.

Eksperci, na których powołuje się gazeta, uważają, że jest to równoznaczne z otrzymaniem przez Rosję „zielonego światła” do prowadzenia rozmów z ewentualnymi nabywcami gazu z krajów unijnych. Dmitrij Marinczenko z Fitch ocenił jednak, że Rosjanie muszą jeszcze przekonać UE, że realizacja projektu jest zasadna. W związku z tym plan uruchomienia drugiej nitki Tureckiego Potoku do końca 2019 r. może być, jego zdaniem, zbyt śmiałym założeniem.

Z kolei Aleksiej Griwacz uważa, że okres, który pozostał do tego czasu, wystarczy na budowę 200-kilometrowego fragmentu rosyjsko-tureckiego gazociągu do granicy Turcji z Grecją lub Bułgarią.

Turecki Potok to planowany dwunitkowy gazociąg ułożony na dnie Morza Czarnego, który ma przesyłać gaz z Rosji do Turcji (pierwsza nitka) i innych krajów Europy (druga nitka). Przepustowość każdej z nitek to 15,75 mld m³ w ciągu roku. Morski odcinek pierwszej nitki został już ukończony. Budową lądowego fragmentu zajmie się spółka TurkAkim Gaz Tasima A.S., w której po połowie udziałów mają rosyjskie koncerny Gazprom i Botas.

Przeczytaj także: Zakończono układanie pierwszej nitki Tureckiego Potoku