Jako przykład Jacek Piotrowicz przywołał dwa przetargi, w których brała niedawno udział firma, którą reprezentuje. Oba postępowania zostały rozstrzygnięte na korzyść spółki, jednak zanim doszło do realizacji prac, obie strony poświęciły sporo czasu na formalności.

W praktyce wyglądało to tak, że kontrakt zdobyliśmy w maju, a umowę podpisaliśmy dopiero w listopadzie. Ceny materiałów w tym czasie poszły w górę o 12%. To nic innego jak stracone pieniądze, miliony „w plecy” – mówił.

W drugim przypadku szczególnie wyczerpujące okazały się negocjacje umowy. – Kontrakt nie był duży, opiewał na kwotę około 120 tys. zł, ale umowę opracowywaliśmy przez cztery i pół miesiąca. Ostatecznie dokument miał 170 stron – opowiadał, dodając, że dziś na etapie postępowania przetargowego nie rozmawia się już z inwestorem, a z prawnikami.

Z czego wynika tak długi czas trwania procedur przetargowych? Jak wyjaśniał Jacek Piotrowicz, inwestycje są przygotowywane w oparciu o prawo zamówień publicznych. Ponieważ w przypadku wielu z nich w grę wchodzą spore budżety, zamówienia te są analizowane przez prezesa Urzędu Zamówień Publicznych. Drugim powodem „opieszałości” są pytania, które potencjalni wykonawcy przesyłają zamawiającemu.

Wykonawca ma nie tylko prawo, ale i obowiązek zadać pytanie zamawiającemu, jeśli tylko ma jakiekolwiek wątpliwości co do treści SIWZ. Zamawiający musi na te pytania odpowiedzieć, a to trwa – wyjaśniał.

Coraz częściej też zamawiający długo analizują przesłane oferty. W konsekwencji podmioty biorące udział w przetargu na decyzję o wyborze najlepszej oferty czekają nawet ponad 90 dni.

Przeczytaj także: Rekordowo, międzynarodowo i bezwykopowo – XVI Międzynarodowa Konferencja, Wystawa i Pokazy Technologii „INŻYNIERIA Bezwykopowa” [relacja]