W latach wcześniejszych borykaliśmy się z roszczeniami, brakiem rąk do pracy czy wzrostem kosztów. Dziś nie ma problemu, że trzeba więcej zapłacić pracownikowi. Kłopot polega na braku fizycznej możliwości pracy. To zgoła inne źródło problemów – mówi w rozmowie z naszym serwisem Jan Styliński, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.
Jan Styliński, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Fot. Quality Studio dla www.inzynieria.com
Łukasz Madej: Od kilku dni w Polsce trwa stan zagrożenia epidemicznego, związanego z rozprzestrzenianiem się koronawirusa SARS-CoV-2. Firmy budowlane odczuwają już problemy?
Jan Styliński: Tak, zaczynają mieć kłopoty z pracownikami. Jest już przykład brygad ukraińskich, które ze strachu przed zamknięciem polskich granic wyjechały do siebie. Do tego dochodzą inne brygady z Ukrainy, które nie mogą z kolei wjechać do Polski. W ogóle spodziewamy się około 20-procentowego odpływu z naszych budów ukraińskich pracowników. Ponadto już teraz mamy 300-procentowy wzrost absencji pracowników względem okresu sprzed wirusa, ze względu na zamknięcie szkół i konieczność opieki nad dziećmi. To kolejny duży ubytek. Można powiedzieć, że na poziomie kadrowym sytuację odczuwają wszystkie firmy.
Ł.M.: A jeśli chodzi o kłopoty związane z płynnością finansową?
J.S.: Najbardziej, w okresie miesiąca – maksymalnie dwóch, odczują je małe firmy. W każdym razie sytuacja jest świeża, ale już teraz musimy liczyć się z tym, że przeroby będą mniejsze. I to z różnych powodów: albo część pracowników zostanie odesłana na kwarantannę, albo otrzyma zwolnienia na opiekę, jeszcze inni nie dotrą na miejsce. Dzisiaj zdecydowana większość osób pracujących w budownictwie, przy dużych inwestycjach, zatrudniona jest na umowach o pracę. A fakt, że pracownika nie ma, nie upoważnia pracodawcy do zaniechania płacenia wynagrodzenia. Tutaj pewną pomocą może być zapowiadane przez rząd dofinansowanie części kosztów pracownika, ale to też nie rozwiąże problemu płynnościowego w 100 procentach. Do tego w sytuacji, kiedy firma nie jest w stanie wykonywać robót, nie ma czego fakturować. Brak realizacji robót to w konsekwencji albo brak zapłaty albo jej wypłata w mniejszej wysokości. Urzędy skarbowe, podatki, wynagrodzenia… Koszty trzeba cały czas ponosić, nawet jeśli będą nieco odroczone w czasie po wprowadzeniu rządowego pakietu pomocowego. Pierwszy sprawdzian będziemy mieć na koniec marca, bo to najczęstszy moment, kiedy na większości budów dochodzi do fakturowania. Pełne rozwinięcie problemu zobaczymy na koniec kwietnia.
.M.: Część z organizacji zrzeszających pracodawców przekazała rządowi swoje pomysły na wyjście ze spodziewanego kryzysu.
J.S.: W większości podpisujemy się pod pomysłami płynnościowymi, które pojawiają się w przestrzeni publicznej. Rozmawialiśmy już z Federacją Przedsiębiorców Polskich, do której m.in. należymy. Jesteśmy przekonani, że należy założyć zwiększenie deficytu finansów publicznych, wariant zerowy na pewno nie wyjdzie. Dzisiaj trzeba ratować przedsiębiorstwa, bo ich bankructwa pociągną za sobą radykalne ograniczenie środków do dyspozycji sektora finansów publicznych. Trzeba zastosować politykę, która będzie przeciwdziałać upadłościom. Z punktu widzenia branży budowlanej ważne byłoby przejście na metodę kasową, przynajmniej na najbliższych kilka miesięcy. Za zasadne uważamy też rozszerzenie środków, które można wydawać w ramach rachunku płatności podzielonej VAT. Inny instrument, jaki proponujemy, to przeniesienie w czasie płatności składek ZUS i ich zawieszenie na okres przynajmniej dwóch miesięcy; najlepiej, żeby zacząć już od tych marcowych, a także odroczenie płatności tych niezapłaconych składek do końca tego roku.
Być może trzeba też zastanowić się, choć byłby to radykalny krok, nad kwestią uelastycznienia zarządzania pracownikami. Co prawda prawo pozwala na czasowe zmniejszenie wynagrodzenia tzw. postojowego z wyrównaniem ubytków w przyszłości, ale dobrze byłoby doprecyzować te przepisy. To sfera delikatna i wymagająca poważnego rozważenia. Jest oczywiste, że pracownicy nie mogą być głównymi ofiarami sytuacji, ale upadłość ich pracodawców spowodowałaby masowe bezrobocie. Wreszcie uelastycznienie możliwości kierowania pracowników na przymusowy urlop wypoczynkowy: biorąc pod uwagę rytm robót budowlanych i to, że za chwilę wejdziemy w rozwinięty sezon, kluczowy dla obrotu i płynności finansowej, odpowiednie rozłożenie w czasie urlopów pomogłoby zapobiegać ekspansji epidemii, a później umożliwiło płynną realizację prac. Rozwiązanie, które umożliwiłoby szybkie reagowanie, rozłożenie urlopów w czasie, być może już dziś kierowanie części pracowników na urlopy przymusowe, pewnie byłoby trudne z punktu widzenia pracowników, ale racjonalne z punktu widzenia gospodarczego.
Ł.M.: W przestrzeni publicznej pojawiają się też wątki dotyczące polityki kredytowej banków.
J.S.: Banki już i tak mocno ostrożnie patrzyły na rynek robót budowlanych i firm zajmujących się utrzymaniem dróg czy innych obiektów infrastrukturalnych. Bez radykalnych działań rządu zaostrzenie polityki kredytowej będzie logiczne, bo sytuacja będzie się zaostrzać. Banki ponoszą swoje ryzyka, więc jeśli, w obecnej sytuacji, nie zostaną zaangażowane środki publiczne, pogorszy się kondycja całego sektora budowlanego, ale jednocześnie sektora finansowego, który jest silnie zaangażowany w finansowanie budownictwa, czerpiąc z niego także niemałe zyski.
Ł.M.: Jakie jeszcze problemy poruszane są w trakcie rozmów z szefami firm budowlanych?
J.S.: Od ostatniego poniedziałku rozmawiamy praktycznie non stop. Pojawia się przede wszystkim pytanie o to, na ile w ogóle obecnie da się prowadzić budowy. To najczęściej pojawiający się problem. Część firm zwraca uwagę na potencjalne ryzyko rozprzestrzenienia się wirusa wśród pracowników, którzy są skoszarowani. To oczywiście dotyczy budów poza dużymi ośrodkami miejskimi; w przypadku infrastruktury zdecydowana większość jest jednak właśnie w taki sposób prowadzona. Podwykonawcy, pracownicy generalnych wykonawców nocują na kampach, tymczasowych polach, tak to się odbywa. I o ile pracują w pewnym odosobnieniu, o tyle noce spędzają razem. To trudne okoliczności, do tego występują poważne trudności w uzyskaniu środków ochrony osobistej: masek, płynów dezynfekujących.
Ł.M.: Co w ogóle może się wydarzyć, jeśli stan zagrożenia epidemicznego potrwa dłużej?
J.S.: Na dzisiaj trudno ocenić całościowo zachowanie klientów, inwestorów, sytuację na rynku. Spodziewamy się dużych perturbacji w zakresie dostaw materiałów budowlanych: to będzie miało wpływ na koszty i opóźnienia robót budowlanych w momencie, kiedy już gremialnie wrócimy do pracy. Przestoje, dezorganizacja pracy w fabrykach na pewno wpłyną na rynek budowlany. Nie wiemy, jak długo będą utrzymywać się restrykcje w zakresie obrotu międzynarodowego. Wiele towarów do Polski sprowadzane jest z państw Unii Europejskiej, ale także ze wschodu, spoza Unii. Na dzisiaj nie ma możliwości wprowadzania ich do naszego obiegu gospodarczego. Kiedy to będzie możliwe, nie wiemy. W latach wcześniejszych borykaliśmy się z roszczeniami, brakiem rąk do pracy czy wzrostem kosztów. Dziś nie ma problemu, że trzeba więcej zapłacić pracownikowi. Kłopot polega na braku fizycznej możliwości pracy. To zgoła inne źródło problemów.
Przeczytaj także: Przeczytaj także: Ile w tym roku straci polska gospodarka?
Foto, video, animacje 3D, VR
Twój partner w multimediach.
Sprawdź naszą ofertę!
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany. Przejdź do formularza logowania/rejestracji.