Kiedyś, dawno temu, w czasach słusznie uznanych za minione krążył taki dowcip o istniejącym wtedy państwie na wschodzie Europy. Mianowicie w związku z tym, że przedstawiciele tego kraju we wszystkim byli \"piersi\", mówiło się, że należy zmienić jego godło państwowe na biustonosz. Przypominając sobie ten dowcip, zastanawiam się czasami, czy i Gamm-Bud nie powinien w swoim firmowym logo umieścić biustonosza? bo my także jesteśmy pierwsi!

Fot. 2. Ta sprężarka też od nas
Nie da się ukryć, że we współpracy z zaprzyjaźnionym prezesem czołowej polskiej firmy renowacyjnej (też ewidentnym kandydatem do biustonosza). Początek był podobny, jak przy budowie Pipesauny. Prezes zapytał, czy nie podjęlibyśmy się zadania, a ja odpowiedziałem, że owszem, tylko muszę się dowiedzieć, co to jest. Tym razem chodziło o dostarczenie kompletnego wyposażenia do napraw kanałów rękawem utwardzanym promieniami ultrafioletowymi. Brzmi pięknie, tajemniczo i groźnie zarazem. Technologia super nowoczesna i oferowana tylko przez kilka firm na świecie. Bardzo szybka i efektywna, szczególnie w zakresie małych średnic. Jej wielką zaletą jest to, że praktycznie wszystko, włącznie z kamerą inspekcyjną, sprężarką i agregatem prądotwórczym, zamontowane jest w jednym pojeździe. Jest to wprawdzie dość duża ciężarówka, ale w przypadku innych metod byłyby to już trzy samochody. Szczegółami technicznymi zajmę się jednak później.
Podjęliśmy się wstępnie owego ambitnego zadania i, jak zwykle na początku, zaczęły się schody. Zakup miał być finansowany z dotacji unijnej, więc kryteria wyboru dostawcy były wysokie, jak to przy każdym poważnym przetargu. "Lata pracy w biznesie" pozwoliły nam na dość szybkie zgromadzenie wszelkich potrzebnych "kwitów," z zaświadczeniem o niekaralności prezesa włącznie. Dotychczasowa działalność w zakresie dostaw urządzeń i maszyn dała nam wymagane referencje. Kontakty z producentami potrzebnych urządzeń oraz firmą potrafiącą złożyć wszystko w perfekcyjnie działającą całość nawiązaliśmy już wcześniej. Należało tylko dograć szczegóły oraz zrobić rzetelną kalkulację.
Trochę twardych negocjacji i wszystko było "dopięte na ostatni guzik". Raptem zapaliło się w głowie czerwone światełko: oferta musi być złożona w złotówkach, a kontrakty ze Szwajcarią i Niemcami podpisane są w euro! Przy siedmiocyfrowej wartości sprzętu różnice kursowe mogą sięgnąć kilkudziesięciu tysięcy złotych! Pierwsza myśl - ubezpieczyć kontrakt. Niech ktoś jednak spróbuje to zrobić? Kwoty ubezpieczenia przekraczają wartość ryzyka kursowego. Negocjacja kursu z bankiem z trzymiesięcznym wyprzedzeniem..? Zapomnij. Zaczęliśmy się pocić. Sytuacja w polityce rewelacyjna; Gilowska odwołana, skoki kursów walut po kilka dziesiątych w ciągu tygodnia. Horror!!! W końcu wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy, popatrzyłem w sufit i? wyliczenia zakończone. Stanęliśmy do przetargu. Jak zwykle nie mogło być całkiem prosto. Termin składania ofert został przesunięty o 2 tygodnie. Niby nic ważnego, ale dlaczego konkurencja ma mieć więcej czasu? My byliśmy gotowi. Na szczęście było co robić, dwa tygodnie minęły szybko. Jest wynik: wygraliśmy przetarg! Przy podpisywaniu umowy lekkie drżenie rąk - w końcu po raz pierwszy podpisaliśmy jedną umowę na kwotę wyrażoną siedmiocyfrową liczbą! A jeśli coś nie wypali? Nie ma takiej możliwości.
Teraz praca ruszyła z kopyta. Potwierdzenie zamówień u dostawców, ostatnie uzgodnienia z zamawiającym i działamy. Gdzieś tam, pod sklepieniem czaszki, kołysze się na wietrze biustonosz, przypominając nam o sukcesie i o skali zamówienia - to będzie pierwszy taki zestaw sprowadzony do Polski. Po kilku tygodniach pojechaliśmy do Szwajcarii zobaczyć jak wygląda prawie gotowa maszyneria... Pojechał z nami kierowca-operator, który miał zostać parę dni do końca prac, przeprowadzić próby i przyjechać z gotowym, sprawdzonym sprzętem. Po drodze krótka, dosłownie kilkunastominutowa wizyta w Lindau u producenta kamer inspekcyjnych (do których dostarczamy w kraju oprogramowanie). Między Zurychem i Bernem trafiliśmy na burzę z takim gradobiciem, że obawialiśmy się o lakier na samochodzie. Na szczęście obyło się bez uszkodzeń. W nocy dotarliśmy na miejsce, rano pojechaliśmy oglądać aparaturę.
Dookoła krajobraz jak z bajki. Jak powiedziałem do właściciela firmy - Chłopie, ty masz cały czas urlop! Mieszkając i pracując w takiej scenerii nie potrzebujesz już odpoczynku! W bardzo porządnie zbudowanym w Polsce kontenerze pojawiło się już mnóstwo urządzeń. Wciągarki do kabli zasilających lampy UV oraz kamerę inspekcyjną, szafy sterujące, komputery, modemy łączności, stół roboczy i całe mnóstwo szaf, szafek i półek na osprzęt i narzędzia. Wszystko ma swoje miejsce, wszystko jest zamocowane i schowane tam, gdzie być powinno.
Przy nas uruchomiony został agregat prądotwórczy. W pierwszej chwili nie do końca działał tak, jak potrzeba, ale po chwili okazało się, że przewód do zasilania ogrzewania nie był zaślepiony. Potężna sprężarka powietrza zabudowana między kabiną kierowcy a kontenerem też zaczęła pracować. Wytłumaczono nam, że wlot powietrza i wydech są umieszczone tak, aby nie zakłócały pracy agregatu - wszystko przemyślane. Oglądamy jeszcze parę szczegółów technicznych i dochodzimy do wniosku, że wszystko przypomina wnętrze olbrzymiego szwajcarskiego zegarka. Praca urządzeń może być zdalnie kontrolowana przez modem z dowolnego miejsca na świecie. Wszystkie parametry procesu są rejestrowane i automatycznie przesyłane tam, gdzie życzy sobie nadzór.
Po prostu "permanentna inwigilacja". Na koniec czekało nas trochę ustaleń formalnych, które odbyły się w położonej wysoko w górach wiejskiej chacie, kryjącej w sobie luksusową restaurację. Miejsce piękne, jak reszta Szwajcarii. Nasze zadanie na miejscu było jednak zakończone i wróciliśmy do kraju.
Fot. 3. Panel kontroli pirometrów
Po przejściu testów na budowie auto przyjechało do Polski i parę dni później zaczęło ciężko pracować na (a także pod) ulicach Szczecina. Wkrótce na kontenerze pojawiły się mosiężne tabliczki z napisem "dostarczone przez GAMM-BUD". Jeszcze zakończenie operacji finansowych - płatności przychodzą przed terminem, z podziękowaniem dla zamawiającego. Przy zakupie euro na płatności dla dostawców panuje nieco nerwowa atmosfera, ale w końcu wszystko przebiega gładko. Młody członek zarządu spisał się przy negocjacjach kursowych, więc cena waluty wypadła mniej więcej zgodnie z oczekiwaniami. Mogliśmy odetchnąć. Prezes będzie zadowolony. My też - znowu jesteśmy "piersi".

Konferencje Inżynieria
WIEDZA. BIZNES. ATRAKCJE
Sprawdź najbliższe wydarzenia
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany. Przejdź do formularza logowania/rejestracji.