Jak dowiedziała się Gazeta Krakowska, Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu nie posiada żadnego wykazu ubytków w drogach, a ponadto nie ma też harmonogramu, wg którego miałyby odbywać się naprawy. Obowiązek ten przerzucony został na kilkanaście firm, których powinnością jest utrzymywanie dróg.

Jak powiedział przedstawiciel Rejonowego Zarządu Dróg Śródmieście, najczęściej nocami służby drogowe ewidencjonują dziury i wyznaczają do załatania te, które są najbardziej dotkliwe dla kierowców i zagrażają bezpieczeństwu. Czas od powstania dziury do jej zlikwidowania to nawet kilkanaście dni.

Spostrzeżenia kierowców, którzy widzą naprawianie usterek drogowych, są bulwersujące. Drogowcy wykonują najczęściej swoją pracę niedbale, np. zasypują wyrwę masą bitumiczną bez wcześniejszego prawidłowego przygotowania podłoża. Taka fuszerka skutkuje tym, że po kilku czy kilkunastu dniach fragment nowej nawierzchni jest ponownie rozjeżdżany, a dziura staje się większa i jeszcze bardziej niebezpieczna. Takie postępowanie, to nie tylko drwienie z użytkowników ruchu i ignorowanie ich bezpieczeństwa, ale też marnowanie sporych pieniędzy publicznych.

Urzędnicy niedbałość tłumaczą brakiem środków finansowych. W tym roku na utrzymanie dróg w okresie zimowym w Krakowie przeznaczone jest 43 mln zł.
Łatanie dziur w sposób solidny i skuteczny zdaniem drogowców możliwe jest wówczas, gdy nowa masa uzupełniająca wylewana jest na gorąco przy temperaturze nie niższej niż 5 stopni poniżej zera. Wówczas konieczne jest wycięcie uszkodzonego fragmentu nawierzchni, usunięcie go, oczyszczenie i zalanie nowym gorącym asfaltem. Takie tłumaczenie wydaje się być absurdalne w świetle tego, że od dłuższego czasu przez wiele dni temperatura znacznie przekracza minimalną możliwą wartość, a sposób wypełniania ubytków jest nadal niedbały i nietrwały. Najprawdopodobniej łatanie na gorąco wykonywane będzie dopiero wiosną ...

Innym poważnym problemem, poza bezpieczeństwem, jest fakt, że za naprawę uszkodzonych przez dziury aut zarządcy dróg nie chcą zwracać pieniędzy. Straty kierowców zrzucają na karb ich nierozsądności, nieostrożności i niedostosowywania prędkości do warunków jazdy. Pospolitym zabiegiem ostrzegającym przed dziurami jest stawianie znaków sygnalizujących roboty drogowe i nierówności terenu oraz ograniczające prędkość. W świetle takich zabiegów urzędnikom wydaje się, że nie są już odpowiedzialni za uszkodzenia, a poszkodowany odchodzi z kwitkiem. Zdaniem prawników jednak sprawa jest do wygrania przez poszkodowanego w sądzie, ponieważ nie istnieje znak informujący o dziurach drogowych, a stawianie znaków zastępczych nie rozwiązuje problemu.