Wstrzymywane są niemal wszystkie inwestycje, za którymi nie stoi fundusz majątkowy gwarantowany przez państwo. Wiele budowli powstanie według tańszych projektów i zostanie sprzedanych za mniejsze pieniądze. Kupcy zatrzymali się na etapie pierwszej raty, a większość ukończonych budowli pozostanie pusta.
Oczywiście oficjalnie niczego się w Dubaju nie potwierdza. Jak mówią znawcy tematu, nikt nie chce stracić twarzy, stąd "lukrowanie" złych wiadomości. Żaden projekt nie został całkowicie porzucony, a jedynie wstrzymany do odwołania.

 Do tej pory filozofia "najpierw budujemy, potem zjawią się kupcy" przynosiła Dubajowi spektakularne efekty. Udało mu się wedrzeć na scenę międzynarodową dzięki realizowaniu projektów z pozoru niemożliwych oraz wyjątkowo skutecznej reklamie. Wszyscy pamiętamy, jak David Beckham kupował dom na jednej z wysp, ale czy ktoś go tam później widział? A jednak szum medialny zdziałał cuda - posiadłości na wyspie sprzedawały się jeszcze przed ich budową za ceny sięgające prawie ośmiu milionów dolarów. Dwa miesiące temu ceny spadły do czterech milionów dolarów - dziś nie przekraczają trzech milionów.
Skończył się sen, a zaczęła smutna rzeczywistość - indeks rynku finansowego w Dubaju (DFM) spadł z zawrotnego poziomu 6315 punktów z początku roku do zaledwie 2012 odnotowanych kilka dni temu. Od początku roku ceny akcji Emaaru straciły na wartości o 79%, a ceny nieruchomości - miejscami nawet o 49%. Średnia plasuje się w okolicach zaledwie 4%, jednak dla kraju doświadczającego do tej pory jedynie tendencji wzrostowych takie zmiany zwiastują chaos.

Na razie nie ma jednak powodu, by całkowicie skreślać Dubaj - ma wszelkie dane, by wkrótce osiągnąć pozycję dominującego centrum finansowego na świecie, jako że ucierpiał mniej niż choćby Londyn czy Nowy Jork. Burj Dubai zapewne na długo jeszcze pozostanie najwyższym budynkiem świata (chyba nikt nie podejmie się teraz bicia rekordu), lecz starannie wypracowana wizja Dubaju jako miasta przyszłości nieprędko przekształci się w coś więcej niż tylko wizję.