Magdalena Januszek: Czy takie zapory faktycznie mogą uchronić Europę Północną przed zalaniem? 

Jacek Piskozub: Z pewnością, przynajmniej w teorii, taka zapora może ochronić wybrzeża Morza Północnego i Bałtyku nawet przez kilkaset najbliższych lat. Jednak należy pamiętać, że będzie to wymagało nieustannego wypompowywania wody z obszaru chronionego tą tamą i to co roku wyżej, w miarę wzrostu poziomu oceanów. Nadwyżka opadów nad parowaniem w samych tych morzach i w ich zlewniach wynosi około 40 tys. m3/sekundę. Oznacza to, że bez pompowania poziom zatamowanych mórz wzrósłby o 0,9 m rocznie.

M.J.: A czy realizacja tego typu projektu może mieć negatywne konsekwencje? Jeśli tak, to jakie?

J.P.: Negatywne konsekwencje byłyby liczne. W ciągu kilku-kilkunastu lat chronione morza zostaną jeziorami o zerowym zasoleniu (wody powierzchniowe najszybciej). Oznacza to wymarcie wszystkich gatunków nieprzystosowanych do życia w jeziorach. Innym problemem byłaby żegluga, wymagająca w kilku miejscach gigantycznych śluz. Największym niebezpieczeństwem jest jednak przerwanie tamy w wyniku zdarzenia naturalnego (np. trzęsienia ziemi) lub celowego (wojna lub terroryzm). Oznaczać to będzie, że cały wzrost poziomu mórz światowych zostanie „nadgoniony” w czasie dni lub co najwyżej tygodni, nie dając czasu na zbudowanie czy wzmocnienie lokalnych systemów ochrony wybrzeża. Tego typu budowla w praktyce oznaczać bowiem będzie całkowite zaniechanie rozwiązań lokalnych.

M.J.: Czy istnieje zatem jakaś bezpieczniejsza alternatywa?

J.P.: Alternatywą dla tego typu tamy może być budowanie wałów i tam na wszystkich nisko położonych wybrzeżach i ujściach rzek, czyli według autorów tej koncepcji rozwiązanie droższe. Jednak w tym wypadku ewentualne załamanie systemu obrony będzie miało znaczenie jedynie lokalne. Z drugiej strony, oznacza to oddzielenie od morza wszystkich nisko położonych miejscowości, a nawet całych regionów, wysokimi wałami.

M.J.: Czy to praktyczne rozwiązanie?

J.P.: W niektórych przypadkach może to być w ogóle niepraktyczne, np. na Półwyspie Helskim może to oznaczać budowę dwóch równoległych wałów zaledwie kilkaset metrów od siebie. Rozwiązaniem pośrednim, zresztą wielokrotnie odkrywanym na nowo od kilkudziesięciu lat, byłoby zatamowanie samego Morza Bałtyckiego w rejonie Cieśnin Duńskich. Tamy byłyby krótsze, a ilość wody, jaką trzeba by wypompowywać, około trzy razy mniejsza. Jednak wady tego rozwiązania dla Morza Bałtyckiego byłyby podobne jak w przypadku obecnie proponowanych tam. W dodatku, o ile się orientuję, Dania nie wyraża zainteresowania budową tego typu obiektów inżynieryjnych.

M.J.: Skoro brak takiego zainteresowania, jakie inne działania są już podejmowane w Europie w związku z podnoszącym się poziomem mórz?

J.P.: Działania jakie się obecnie podejmuje są jedynie lokalne, obejmujące budowę wałów wzdłuż brzegów oraz wrót powodzonych w ujściach rzek. Największy zakres mają one w Niderlandach (i stąd też zapewne ta koncepcja powstała właśnie tam). Jest to tzw. Plan Delta obejmujący szereg prac. Największym przedsięwzięciem w ramach Planu Delta była budowa ruchomej zapory Maeslantkering, wrót powodziowych chroniących Rotterdam. Jednak i inne kraje podjęły podobne projekty. Jednym z najbardziej znanych jest Thames Barrier, podnoszone z dna rzeki wrota powodziowe na Tamizie w Wielkiej Brytanii. W Polsce tego typu prace należą, jak dotąd, do wyjątków. Należą do nich zbudowane w latach 90. XX w. Wrota Żuławskie na Opływie Motławy w Gdańsku czy realizowany obecnie projekt wrót sztormowych na Tudze na Żuławach. Są to jednak obiekty o małej skali. Większe, jak na przykład wrota sztormowe dla Martwej Wisły w Gdańsku, są jak na razie jedynie w fazie prac koncepcyjnych.

M.J.: Dziękuję za rozmowę.

Przeczytaj także: Tamy za 500 mld EUR ratunkiem na podnoszący się poziom mórz? Rozwiązanie nieidealne