Jakość to słowo, które kłębi się w mojej głowie od wielu miesięcy. A od tygodni wręcz nie daje mi żyć! To pewnie przez wyróżnienie mnie tytułem \"Menedżera Najwyższej Jakości\" w kategorii biznesowej. Stosowny Certyfikat, przyznany przez Wielkopolskie Stowarzyszenie Badań nad Jakością i Centrum Monitorowania Jakości w Poznaniu, otrzymałem w trakcie uroczystej gali.
.jpg)
Listy gratulacyjne od Marszałka Województwa Wielkopolskiego, Wojewody Wielkopolskiego, Starosty Poznańskiego oraz Wójta Gminy Tarnowo Podgórne dekorują ściany mojego gabinetu. Ale to nie koniec. Przecież nie dalej jak w grudniu ubiegłego roku INFRA, po przeprowadzeniu audytów przez TÜV SÜD Menagement Service, uzyskała certyfikaty ISO 9001:2000, ISO 14001:2004 oraz OHSAS 18001:1999 w zakresie "Projektowania i realizacji prac renowacyjnych, modernizacyjnych i naprawczych sieci kanalizacyjnych, wodnych, gazowych i przewodów technologicznych". A to oznacza, w przełożeniu na prostszy język, Zintegrowany System Zarządzania, tworzący spójną politykę w zarządzaniu jakością, środowiskiem oraz bezpieczeństwem i higieną pracy. Zwał jak zwał, brzmi mądrze... Ale przejdźmy do jakości. Co to jest ta "jakość"? Może właściwość, jakaś ważna cecha, jakaś wartość?
Już parę lat na tym świecie żyję i pamiętam z czasów realnego socjalizmu (dla tych wszystkich młodych, którzy czytają ten kwartalnik - był w naszej historii najnowszej taki okres) wyróżnienia produktów i firm znakiem najwyższej jakości "Q". Dlaczego "Q"? Nie wiem, ale domyślam się, że pochodziło to od angielskiego quality. I co ciekawe, oznakowanie produktów krajowych znakami jakościowymi zostało wprowadzone uchwałą nr 426/58 Rady Ministrów z dnia 8 listopada 1958 r. - tego nie pamiętam, bo jeszcze mnie nie było na tym świecie, a moi rodzice jeszcze nie myśleli o potomku. Jednak dopiero w 1966 r. powołano Centralny Urząd Jakości i Miar, którego jeden z oddziałów - Biuro Znaku Jakości - miał być odpowiedzialny za przyznawanie znaków. W skład biura wchodziły zespoły rzeczoznawców etatowych - specjalistów z poszczególnych branż, którzy prowadzili sprawy związane z oceną i kontrolą określonych wyrobów - wykonywali badania laboratoryjne i użytkowe oraz wnioskowali o przyznaniu lub odmowie znaku jakości. Ustalono nawet, że można wyróżnić dwie klasy znaku jakości: i
. Te pierwsze miały odpowiadać najwyższemu światowemu poziomowi jakości, a drugie miały reprezentować wysoki światowy poziom jakości. Zatem te pierwsze były trochę bardziej lepsze, a te drugie tylko lepsze. Oj! Te znaki to była ciekawa reakcja gospodarki PRL-u na normy stosowane przez Japończyków oraz próba pokazania, że jesteśmy częścią normalnego świata. Taki znaczek widniał na opakowaniu mydła "Jacek i Agatka" (śmierdziało okrutnie), wołowiny z kaszą (rzecz niezjadliwa) a także na butelce octu spirytusowego (ten produkt nadawał się tylko do produkcji grzybków w occie). Paliwa też chyba miały taki znaczek, ale nie było samochodów. Znak pierwszej jakości miał za zadanie uświadomienie konsumentowi obcowania z czymś "super", nie z naszego, socjalistycznego świata.
Tamte lata minęły - mam nadzieję, bezpowrotnie! - a współczesne firmy dalej starają się, jak mogą, przyciągać konsumentów, prezentując swój towar i usługi w możliwie najatrakcyjniejszej formie. Przedsiębiorcy, aby umacniać swoją rynkową pozycję, doskonalą technologie, podnoszą jakość towarów i oferowanych usług a przede wszystkim dostosowują się do coraz bardziej rygorystycznych norm. Potwierdzeniem tych dokonań mają być certyfikaty, świadectwa uznania, oznaczenia kontrolne oraz znaki jakości właśnie.
Czyli jednak jakość to wartość i ważna cecha?
Niby tak. Ale z samego oznakowania nic nie wynika. Każdy może sobie przykleić znaczek. I wcale mu od tego nie przybędzie jakości. Bo, jak mówi szefowa naszego infrowskiego działu jakości (a to mądra kobieta jest), w naszej branży jakość nie powstaje w działach jakości, tylko na budowach. I choćbym nie wiem jak się starał, to w biurze nie wytworzę jakości prawdziwej, takiej, wobec której klient nie będzie miał żadnych wątpliwości. Klient, owszem, lubi błyskotki i znaczki, ale zawsze wychwyci niedoróbki, drobne odstępstwa od zamówionych wymagań dotyczących rodzaju usług, nieterminowość i nieporządek. I generalnie jakoś to jest, ale nie jakość!
Może warto zastanowić się nad opracowaniem generalnie obowiązujących w naszej bezwykopowej branży standardów jakościowych wykonania i odbioru robót. Byłoby to z pożytkiem i dla inwestorów, i dla wykonawców. Udałoby się wówczas uniknąć wielu problemów z jakością usług właśnie, powstających na bazie działań marketingowych, a nie rzeczywistej pracy brygad instalacyjnych. Może zamiast sakramentalnie rzucanych słów "jakoś to naprawimy", będziemy mogli usłyszeć "naprawiamy z najwyższą jakością".
Ta niewielka różnica, brak jednej literki, zmienia całkowicie znaczenie wyrazu. Pamiętajmy zatem, że "jakoś" to zupełnie co innego niż "jakość". A jakość nie jest dostępna dla wszystkich. Ci, którzy tylko myślą o jakości, a jej nie wdrażają, jakoś sprzedają swoje usługi. Tylko jak długo jeszcze?
Jakość musi być potwierdzona nie przez jakieś instytuty i organizacje, ale przez klientów, niekoniecznie wierzących w znaczki i certyfikaty.
Tomasz Latawiec

Konferencje Inżynieria
WIEDZA. BIZNES. ATRAKCJE
Sprawdź najbliższe wydarzenia
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany. Przejdź do formularza logowania/rejestracji.