Jakkolwiek wykonawca odpowiedzialny za wprowadzenie systemu oraz zarządzanie nim do połowy 2018 roku - firma Kapsch twierdzi, iż zostanie on bez przeszkód uruchomiony w terminie, wiele wskazuje na to, że nie wszystko będzie działać, jak powinno, bo zabraknie … kontrolerów.

Przyczyna braku odpowiedniego działania kosztownego systemu już od pierwszych dni jego wprowadzenia leży po stronie resortu infrastruktury, który nie zadbał o to, by nad szczelnością systemu czuwało ponad 500 kontrolerów, odpowiedzialnych za ściąganie opłat od niepokornych kierowców. Jak wynika z doniesień Dziennika Gazety Prawnej, na obecną chwilę brakuje jeszcze 330 takich osób i nie ma szans, by znaleźć je w terminie. Dotychczas wyznaczone do pełnienia tych obowiązków zostały osoby spośród pracowników Inspekcji Nadzoru Transportu Drogowego.

Minister Grabarczyk stara się o utworzenie kolejnych 100 etatów na ten cel, ale to wciąż za mało. Zarówno kancelaria premiera jak i pracownicy resortu infrastruktury nie przyznają się do tego, kto w sprawie zawinił.

Jeśli odpowiednia ilość kontrolerów nie zostanie zapewniona, znaczna część pieniędzy nie zostanie wyegzekwowana od niepłacących kierowców. Straty już dziś szacuje się na miliony. Jak wynika z obliczeń GDDKiA, tylko w tym roku dochody z wprowadzenia e-myta mają wynieść ponad 400 mln zł.

Jak pokazuje przykład innych krajów, które wprowadziły tego rodzaju system poboru opłat, kluczem do sukcesu jest właśnie skrupulatna kontrola. W Polsce nieuczciwi kierowcy pieniądze za przejazd zatrzymają dla siebie.