Partnerzy, którzy w ostatnim czasie – na drodze konsultacji społecznych – debatowali nad kształtem nowego prawa dla rynku zamówień publicznych, wyrazili jednoznaczne zdanie, że obecna forma ustawy jest niedopuszczalna, bo narusza zasady swobody działalności gospodarczej. W związku z tym istnieje realna obawa, że w krótkim czasie ucierpią na tym główni uczestnicy rynku – przedsiębiorcy – pozbawieni możliwości racjonalnego planowania strategii biznesowych oraz zatrudnianie przez nich  pracownicy, którzy nie będą mogli liczyć na stabilne zatrudnienie i godziwe wynagrodzenie.
"Zamówienia in house wymagają rozwiązania systemowego, którego wprowadzenie należy poprzedzić wnikliwą analizą, w szczególności ze względu na jego wpływ na gospodarkę – a szczególnie na sektor przedsiębiorców prywatnych. Dosłowna transpozycja, do nowej ustawy PZP, postanowień z art. 12 dyrektywy wprowadza bowiem możliwość zlecenia wszelkich zamówień – na roboty budowlane, dostawy i usługi – podmiotom publicznym. Oznacza to, że spółki państwowe oraz komunalne – z pominięciem postępowania przetargowego – mogą zostać wyznaczone do realizacji zamówień publicznych. Należy podkreślić, że ustawodawca nie jest zobligowany do implementacji tego artykułu dyrektywy do polskiego porządku prawnego. Kwestia ta była i nadal pozostaje wyłączną kompetencją państwa członkowskiego W związku z tym zasadne byłoby przeprowadzenie szczegółowej analizy wpływu tego rozwiązania na funkcjonujące mechanizmy rynkowe. Wprowadzenie takiego zapisu może bowiem w znacznym stopniu ograniczyć możliwość realizacji zamówień publicznych przez przedsiębiorców prywatnych" – mówi Marek Kowalski, Przewodniczący Rady Zamówień Publicznych przy Konfederacji Lewiatan.

"Ministerstwo Gospodarki – w tzw. Białej Księdze Zamówień Publicznych – wyraźnie zarekomendowało, aby zapisy dotyczące zamówień in house w jak najmniejszym stopniu wpływały na konkurencję. Należy zwrócić uwagę również na fakt, że jedynym państwem, które do tej pory implementowało wprost dyrektywę unijną jest Anglia. Rozwiązanie to doprowadziło do rozmontowania ich systemu zamówień publicznych, ponieważ okazało się, że system oparty na dyrektywie UE nie jest spójny z pozostałymi zapisami prawa dotyczącymi ustaw powiązanych" – dodaje Marek Kowalski.

Zagadnienia związane z zamówieniami in house, to nie jedyne fragmenty projektu, które budzą wątpliwości partnerów społecznych. Partnerzy, którzy wzięli udział w konsultacjach za niedopuszczalne uznają także:

  • sposób unieważnienia postępowań (potencjalne nadinterpretacje i nadużycia ze strony  zamawiającego w związku z istnieniem przepisu dającego mu możliwość ‘unieważniania postępowania o udzielenie zamówienia publicznego, jeżeli zachodziłaby ‘inna obiektywnie uzasadniona przesłanka powodująca, że prowadzenie postępowania lub wykonanie zamówienia publicznego nie leżałoby w interesie publicznym’)
  • odejście od 30% progu dla konieczności badania rażąco niskiej ceny, który wprowadzono ostatnią nowelizacją ustawy PZP,
  • zbyt restrykcyjne podejście do podwykonawstwa,
  • nieuwzględnienie ważnego postulatu, jaki stanowi wydłużenie terminu na składanie pytań, pożądane szczególnie przy dużych postępowaniach,
  • pominięcie przepisu wprowadzającego taki sam termin związania ofertą dla wszystkich wykonawców (na jego mocy zamawiający musi udzielić zgody na zmianę podwykonawcy),
  • nieprecyzyjne zapisy oraz sposób punktacji wykonawcy z tytułu potencjału podmiotu trzeciego zaangażowanego w realizację zamówienia.

"Nie ma wątpliwości, że w związku z tak licznymi zastrzeżeniami zarówno ustawodawca, jaki i partnerzy społeczni muszą jak najsprawniej prowadzić dalsze konsultacje, które pozwolą wyeliminować wszelkie niedoskonałości. Projekt PZP z 14 lipca br. jest w rzeczywistości powieleniem poprzedniej wersji dokumentu z kwietnia 2015 roku, w którym mechanicznie skopiowano artykuły unijnych dyrektyw. Liczne pojęcia są nieprecyzyjne, co negatywnie przekłada się na czytelność i przejrzystość projektu, a w konsekwencji na niepewność przyszłego prawa. To ogromne zagrożenie zarówno dla przedsiębiorców, którzy nie będą mogli funkcjonować w przewidywalnych warunkach biznesowych, jak i w konsekwencji dla bezpieczeństwa pracowników” – wyjaśnia Marek Kowalski.